wtorek, 30 stycznia 2018

24. Rozdział dwudziesty trzeci

Gdzieś w środku nocy zabrałam z kuchni kopertę, którą dał mi pan Zet. Chciałam sobie wszystko poukładać od samego początku. Jakim cudem udało mu się dokonać takiej intrygi i dlaczego ja się tego nie domyślilam? Czy popełniłam jakiś błąd? Czy zrobiłam coś złego, coś co może go zachęciło do tego, nawet sama nie wiem jak to nazwać. Boje się o swój los. Mimo, iż wiem co mnie czeka i w innych okolicznościach skakała bym pod sufit. Ale nie tu, nie teraz.
Patrzę na zdjęcia Lubego, na zdjęcia dziewczyn. Dotykam fotografii i tak bardzo za nimi tęsknię. Mam tyle pytań. Tyle wątpliwości. Kim jest ta dziewczyna w naszym ogródku lepiąca bałwana z moim mężem. On się uśmiecha! Widzę to i czuje. Czy uwierzył w ten list, wysłany przez Pana Zet? Czy dziewczyny również się na to nabrały? Przecież mnie znają! Oni wiedzą, że ja nigdy! Że to do mnie nie podobne! - chce mi się ryczeć, ale się powstrzymuje. Teraz kiedy w końcu wiem, jaka jest sytuacja chce mieć siły, by dać radę i wierzę, że jeszcze wrócę do domu. Chociaż nawet nie wiem, gdzie jestem. Dowiem się. Potrzebuje tylko do tego planu, ale takiego by ani Baśka ani tym bardziej pan Zet się nie domyślili.
Więc od początku:
Już na pierwszych zajęciach, kiedy zupełnie nieświadoma podjęłam się przygotowania kampanii reklamowej nie był to przypadek. Pan Zet wykorzystał chwile mojej nieuwagi i tak zmanipulował sytuację, że się zgodziłam. To dało mu wtedy pewność, że do swojego pokręconego - choć uważam to za delikatne określenie  - planu wybierze właśnie mnie.
Zrobił dokładne śledztwo na mój temat, dowiedział się o mnie wszystkiego ze szczegółami od kołyski aż do teraz. To przerażające. Dodatkowo nasza sytuacja z Lubym, czyli to, że nie mamy dziecka - jak to ujął " sprawiła mu jeszcze większą frajdę i bardziej zmotywowała do realizacji planu ". Wypytywał naszych sąsiadów, mało tego śledził mnie. Nie wiem jak i kiedy. Ale opowiedział mi ze szczegółami moją rozmowę z dziewczynami w Staszica. Owszem. Nie byłyśmy cicho ale ja dokładnie rozejrzałam się wtedy po kawiarni. Teraz sobie myślę, że musiał być tam podsłuch. Kiedy we Wrocławiu zostawiłam torebkę w bistro odbili mój klucz do domu. Był tam. W moim domu, gdy Luby był na nocnej zmianie. Stał nad moim łóżkiem. Pokazał mi nagranie, jak odgarnia mi włosy z czoła. A ja się nie obudziłam.
Do domu podrzucił spreparowane dowody, tam też zostawił list, w którym informuję Lubego, że odchodzę. Że zostawiam go... Że potrzebuje pełnej rodziny, by czuć się wartościowa. Matko, co za parszywy sytuacja. Ja wprawdzie miałam od dłuższego czasu problem z instynktem macierzyńskim, ale praca i straż zupełnie pozwoliły mi o nim zapomnieć. Dobra. Nie da się zapomnieć. Ale schowałam to z tyłu głowy a Luby dobrze o tym wiedział. Mógł pomyśleć, że to prawda. Ale nie zrobił tego. Zna mnie i wie, że ja nigdy nie zdecydowała bym się odejść, nawet jeśli nie mogę mieć tego co mnie uszczęśliwi. Wierzę, że on nie poddał się tej intrydze a jeśli ma jakieś wątpliwości dziewczyny wybiją mu je z głowy. One dostały takie same listy. Nie mogę uwierzyć, jak przeglądam zdjęcia i widzę je uśmiechnięte, jak moje miejsce zajmuje ta dziewczyna. Nawet nie wiem kim ona jest. Póki co nie będę się tą myślą zadręczać. Powinnam skupić się na planie wydostania się stąd. Ale zanim to nastąpi, muszę robić wszystko czego oczekuje ode mnie pan Zet. Uśpić jego czujność. Chociaż wiem, że będzie to trudne. Chce wrócić do domu, chce zapomnieć o tym co mnie tu spotka. Mam tylko nadzieje, że zdążę zanim pan Zet zdecyduje się przejść do finału tego planu. Wtedy, będę się musiała modlić, żeby to czego tak bardzo od lat pragnę, nie dokonało się.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

23. Rozdział dwudziesty drugi

Początkiem grudnia , kiedy już mogłam mówić, pan Zet był ze mną. Baśka wyjechała, podobno do rodziców pod Kraków. Miałam przejąć opiekę nad naszym gniazdkiem, tak mówił pan Zet. Po śniadaniu któregoś dnia położył przede mną kopertę.
- Pamiętasz, obiecałem ci na początku, że dowiesz się wszystkiego. Dlaczego tu jesteś i jakie mam wobec ciebie plany. - mówił cicho i spokojnie, dotykając tym samym grzbietu mojej dłoni swoim palcem wskazującym, nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Mało pamiętam ale wierzę ci na słowo - odpowiedziałam wtedy niczym w amoku i zaczęłam otwierać kopertę. Oglądałam to co było w środku i po chwili z oczu płynął mi wartki potok łez. Był do nich dołączony list, który jednym tchem przeczytałam i czułam po chwili jak świat wiruje mi w około.
- To nie możliwe! Jak mogłeś! Jesteś skończonym sukinsynem! -wykrzyczałam mu w twarz i wybiegłam na taras.
Nie wiem co mną kierowało, ale poczułam znowu siły by walczyć. Od miesiąca chciałam w końcu stąd wyjść. Skierowałam się w stronę furtki, kiedy dojrzałam pana Zet z kocem w rękach stojącego na tarasie. Biegam dalej. Juz blisko. Fado! Dasz rade! Oni nigdy w to nie uwierzą to manipulacja! - próbowałam się pocieszać w myślach.
Kiedy nagle usłyszałam pikanie. Coś przy mojej nodze. Nie zwolniłam kroku choć pikanie było głośniejsze i szybsze. Pik Pik Pik Pik. Już prawie dotykałam dłonią furtki, aż poczułam jak przeszywa mnie prąd. W pierwszej chwili byłam pewna, że to przez mój strój. Byłam w samej piżamie i w dodatku boso w grudniu na dworze, na ogródku gdzie leżał już pierwszy śnieg. Ale nie. W mojej bransoletce włączyło się zabezpieczenie. Przekroczyłam dopuszczalną granicę więc poraził mnie prąd. Czułam paraliż i jak pan Zet owija mnie kocem i niesie do domu.
- Oj głupiuka jesteś Fado. Głupiutka. Tak bardzo chcesz być chora? Nie mogę na to pozwolić! - wyszeptał mi do ucha
Dopiero kiedy wypiłam dwa kubki gorącej herbaty, połknełam jakieś tabsy zrobiło mi się lepiej. Leżałam w swojej sypialni a w rogu na fotelu siedział pan Zet. Robił tak od kilku tygodni. W dzień. Najczęściej w nocy. Dlatego teraz ten widok mnie nie przestraszył.
- Jak zdażyłas się zorientować nie jesteś już tam potrzebna. Oni powoli o tobie zapominają Fado więc radze ci się dobrze zastanowić nad moją propozycją. Baśka będzie cię systematycznie wprowadzać w szczegóły po powrocie.
- Wiem, że oni nigdy nie uwierzą w te bzdury. Nie luby. Nie dziewczyny. Oni mnie szukają czuje to. I znajdą! - płakałam
- Obawiam się, że się myślisz. Poświęciłem wiele czasu żeby wszystko zorganizować tak, by nawet przez chwilę nie mieli wątpliwości, że sama z własnej woli wybrałaś taki los. I nie radzę ci więcej mi się stawiać - teraz już stał nad moim łóżkiem - Pamiętaj, jeśli będziesz grzeczna i uległa w stosunku do mnie, ja ci się co jakiś czas odwdzięczę takimi zdjęciami, żebyś mogła się przekonać jakie życie prowadzą twoi bliscy, ale już bez ciebie - szeptał ostatnie słowo prosto do mojego ucha, dłonią wytarł spływające po moich policzkach łzy.  

22. Rozdział dwudziesty pierwszy

W kuchni tak smacznie pachniało i choć ostatnio mało jadłam, teraz czułam okropny skurcz w żołądku spowodowany głodem. Nadal nie mogłam mówić, był to chyba efekt stresu. Komplikowało to i tak moją koszmarną sytuacje, bo nie było jak się bronić, póki co na szczęście tylko słownie. Pan Zet jasno dał mi do zrozumienia, kto tu rządzi i nie miałam zamiaru się za bardzo wyhylać. Swoją drogą za słaba w uszach jestem, by to zrobić. Przynajmniej na razie.
Na nogę założyli mi opaskę, na której migała zielona dioda. Podobno może migać też w kolorze czerwonym, ale tego pan Zet radził mi nie sprawdzać.
Po całym domu mogłam poruszać się bez kontroli, umówmy się - innej kontroli niż ta błyskotka u stopy. Zajmowałam sypialnie, w której na początku byłam przywiązana do ramy łóżka. Baśka miała swój pokój obok mojego i była ze mną przez cały czas w domu, ale byłyśmy razem tylko przy posiłkach. Pan Zet często wychodził. Wiadomo. Profesor ma obowiązki.
Do jedzeniu podali mi jakiś środek, bo przez kilka dni chodziłam jak zombie, kompletnie nic do mnie nie docierało. Wstawałam, brałam prysznic. Jadłam. Czytałam książki. Chociaż bardziej było to wodzenie wzrokiem na jedną linijkę tekstu po kilka razy, ale z czasem mi się ta zdolność opłaciła. I znowu jadłam, to były tak smaczne i zdrowe posiłki, że nie mogłam się powstrzymać, chociaż wiedziałam, że połykam przy okazji jakieś świństwo. W ciągu dnia słuchałam też muzyki i opowieści Baśki o panie Zet. A kiedy kończyła swoje ahy i ohy o nim, spedzałam czas w swojej sypialni.
Inaczej wyglądały dni, kiedy był w domu pan Zet. Raz w tygodniu rano na czczo pobierał mi krew, miałam też systematycznie stawać na wagę. Jakiś czas później, gdy przypadkowo Baśka weszła do mojej sypialni kiedy starałam się ćwiczyć jogę, pan Zet podarował mi potrzebny sprzęt i codziennie po śniadaniu mogłam robić to co lubię. Nie wiem czy to właśnie przez jogę czy to te środki, ale po jakimś miesiącu uspokoiłam się, przybrałam na wadze i wyczuwałam u siebie niepokój i złość, kiedy nie było w pobliżu pana Zet. Robili wszystko żebym się od niego uzależniła.

piątek, 19 stycznia 2018

21. Rozdział dwudziesty

- Fado! Fado budzimy się - jakby przez mgłę słyszę, że ktoś próbuje mnie rozbudzić a tego bardzo nie lubię. W końcu niechętnie otwieram oczy i zamieram w bezruchu. Przypomina mi się wszystko, wyjście z zajęć, szybka jazda autem, paraliż, ból stopy, zastrzyk aż do jedzonego rissotto. I przede wszystkim pan Zet, który siedzi przede mną, ale teraz jest jakiś inny.
- Dlaczego tu jestem i co to wszystko ma znaczyć? - pytam cicho, bo na prawdę jestem wystraszona.
Uśmiecha się, wstaje i podchodzącdo gramofonu włącza płytę. Odwraca się do mnie i wkładając ręce w kieszenie spodni zaczyna się śmiać. Ale nie jest to normalny śmiech, ba! Nie jest to też najgorszy z możliwych śmiechów Gusi, jakie udało mi się usłyszeć w życiu. To śmiech wariata, szaleńca. Jestem przerażona, na prawdę się boję. Co on chce zemną zrobić. O raju! Jakbym chciała cofnąć czas... po co było mi to studium! A co może teraz przeżywać Luby... na pewno się o mnie martwi. I dziewczyny pewnie też. Może one się zorientują, wiedzą  przecież o całej sytuacji. Oby tak było - myślę i staram się uspokoić
- Cóż Fado, jakby sama sobie zgotowałaś taki los! Niedługo się wszystkiego dowiesz, a teraz rozluźnij się, nie chciałbym żebyś źle się tu czuła - mówi siadając obok mnie na kanapie i dotykając moich włosów. Jestem tak wystraszona, że ani drgnę. Zamykam tylko oczy, do których po chwili napływają łzy. To nie jest śmieszne - powtarzam sobie w myślach
- Apropo gotowania! Obiad gotowy, zapraszam do kuchni - słyszę znajomy głos, otwieram oczy i włos mi się jeży na głowie
- Baśka??? - tylko tyle udaje mi się wydusić z siebie, zanim na długo ze strachu stracę głos
- Tak kochana, jak miło cię widzieć. Czuj się jak u siebie w domu! - siada obok mnie z drugiej strony i przytula mnie mocno szepcząc do ucha - Nie stawiaj się, rób co ci karze Fado! - Co to jest... -  myslę sobie - Spisek czy ukryta kamera? Chcę krzyczeć, chce coś powiedzieć, mimo strachu i przerażenia -  ale nie mogę... otwieram usta ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywa.

20. Rozdział dziewietnasty

W myślach ciągle słyszę dźwięk dzwonka z mojego telefonu. Ta melodia mnie drażni, zaczynam mieć jej serdecznie dość. Mobilizuje mózg, by wybrał sobie inną nutkę. No dalej! Tyle ich znasz Fado a teraz jak na złość, żadna nie może ci się przypomnieć - karcę się w myślach.
Jest mi nie wygodnie. Próbuje zmienić pozycję na łóżku i po chwili dochodzi do mnie, że kurde blaszka. Mogę się przewrócić na drugi bok!  Mam wolne ręce i nogi. I co najlepsze mogę otworzyć oczy, mało tego! Widzę bo nie mam opaski na oczach.
Z radości choć bardziej jest to euforiia wyskakuje z łóżka rozglądając się po pokoju. Wygląda na sypialnie. Łóżko, na którym leżałam jest ogromne. Obok stoi stolik z lampką i stos książek. Na przeciw łóżka stoi szafa z lustrzanymi drzwiami. Eureko! Drzwi. Juz chce biec i je otworzyć. Uciec. Czuje, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Więc siadam na łóżku, biorę kilka głębokich wydechów. Pamiętam jakby przez mgłę co się stało. Ostatnia myśl dotyczy moich notatek. Wstaje i podchodzę do drzwi. Naciskam klamkę a intuicja podpowiada mi, że otworze je. I tak się dzieje! Wychodzę na przedpokój. Głucha cisza. Na lewo łazienka, drzwi są uchylone. Na końcu małego korytarza drzwi wejściowe. Po prawej stronie salon z telewizorem, kanapą i dużą biblioteczką. W rogu, obok - jak się okazało zapełnionego winami barku, na komodzie leży gramofon, przy którym jest stojak z płytami. Pokaźna ilość. Próbuje zagwizdać. Ale nigdy nie umiałam i teraz również mi nie wychodzi.
Mój żołądek podpowiada mi, by zajrzeć do kuchni... co też czynię. Na kuchence w rondelku coś jest. Jeszcze ciepłe. Obok leży kartka " risotto z suszonymi pomidorami ". Napełniam nim miseczkę, wracam do salonu by sprawdzić czy gramofon to nie atrapa. Kiedy wybrzmiewają pierwsze dźwięki mój pęcherz daje o sobie znać, więc czym prędzej udaje się do łazienki. Ogromna, urządzona w ciemnych kolorach. Takie łazienki zawsze mi się bardzo podobały. Jest wanna. Prysznic. Ale dość zwiedzania! Sikaj Fado! - pospieszam się w obawie przed wystygniętym risotto.
Na szczęście jest jeszcze ciepłe. Siadam wygodnie na kanapie a w zasadzie zapadam się w nią i kęs za kęsem opróżniam miseczkę, słuchając ulubionych utworów. Przychodzi mi nawet przez myśl, że zaraz wstanę. I pójdę w kierunku drzwi wejściowych. Ale zasypiam, bo tak mi wygodnie na kanapie i  tak mi ciepło w brzuszku.

środa, 17 stycznia 2018

19. Rozdział osiemnasty

W oddali słyszę dźwięk mojej komórki. Nie bardzo wiem, co się dzieje. Nie mogę otworzyć oczu, po chwili orientuję się jednak, że mam je otwarte. Coś jednak mi je osłania. Poruszam rękoma, czuje mrowienie. Ręce mam nad głową, ruchomość jest ograniczona, pod palcami wyczuwam ramę łóżka i orientuję się, że jestem do niej przywiązana. Ogarnia mnie strach, panika, dodatkowo puls mi skacze, bo nogi również są przywiązane. Telefon nadal dzwoni. Otwieram usta, chce mi się pić. Po chwili ogarniają mnie dreszcze, jest mi zimno. Jakbym była rozebrana. Poza dzwoniącym telefonem słyszę jeszcze tykający zegar, tik tak... tik tak... Szumi mi w głowie. Jak po dobrej imprezie na kacu. Nie umiem trzeźwo myśleć, więc zaczynam się rzucać po łóżku, chcę krzyczeć! Ale suchość w ustach mi to uniemożliwia. Nie wiem skąd biorę siły, by tak się rzucać, ale czuje jakby wiązania puszczały. Czuje lekkość. Uwolniłam się. Brawo Fado! Zaraz stąd wyjdziesz. Ale... mimowolnie zamykam oczy. I czuje ukłucie w szyi. Igła. Zastrzyk. Zasypiam.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

18. Rozdział siedemnasty

 - Ożesz kurwa mać! Ale kwas! Jechałeś jak szalony! Nie mogłem za tobą nadążyć!
 - Milcz i zorientuj się lepiej, na którym kilometrze jesteśmy! - O! to jest głos pana Zet, poznaje go.
 - O ja pierdole jak tu karetka dojedzie,  chyba z sześć aut jest skasowanych! - to znowu ten głos, który rzuca mięsem.
- Nie wiem jak to zrobimy ale musimy ją stąd wynieść. Czuje puls. Przespała pół drogi, może nawet nie pamiętać co się stało. Lepiej dla nas! - jakie lepiej! Ja wszystko słyszę. Halloo! O raju przeklęty paraliż.
 - Masz  wszystko w bagażniku? Przeniesiemy ją do twojego auta. Jest ciemno, może nikt się nie zorientuje, jest zamieszanie.
 - Dawaj Zet! Słyszę karetkę. Chyba jadą z przeciwnej strony!
 - Jest sztywna, noga utknęła jej w kostce!! I jeszcze tego brakuje!  - panie Zet prooooszę ostrooożnie z moooimi nooogami - dukam ale tylko ja to słyszę w swojej głowie.
- Kurwa na co czekasz! Aż sama noga z jebanej dziury wyjdzie. Ciągnij! w najlepszym wypadku tylko skręcisz jej kostkę! - niemal krzyczy rzucacz mięsem
- A niech to! Sorry maleńka ale muszę! -  i po chwili słychać zgrzyt, z którego ja się nawet cieszę, boto znak, że paraliż mija i udaje mi się nawet otworzyć oczy. Nadal jednak nie mogę wydobyć z siebie ani słowa. Ból się nasila. Ból karku i teraz stopy.
- Obudziła się!  Gdzie masz tą strzykawkę! - krzyczy pan Zet a mi na samą myśl o strzykawce robi się słabo, jeszcze bardziej niż do tej pory. I widzę, jak pan Zet poprawia mi głowę na zagłówku - ooo! Ale ulga! I dziękuję mu w myślach za uratowanie mojego karku przed skręceniem. I widzę też igłę zbliżającą się do mojej szyi. O nie. Gorąco mi i zimno na zmianę. Czuje wkłucie i jak coś rozprzestrzenia mi się w żyłach . Podnoszą mnie z siedzenia. Jest już ciemno. Słyszę karetkę. Niosą mnie do karetki. Jak dobrze. Musze zadzwonić do Lubego.
 - Torebka ! - krzyczy pan Zet trzymając mnie na rękach. Nikt mnie nigdy na rękach nie nosił, nawet Luby. Chwila. Co się dzieje. Chce mi się spać. Czemu zamiast w karetce Pan Zet układa mnie na tylnym siedzeniu innego samochodu. Nagle zasypiam...

17. Rozdział szesnasty

Wdech wydech. I tak jeszcze z dziesięć razy, muszę się uspokoić i pokonać strach. Nic się nie dzieje, to tylko ciut za szybka jazda samochodem. Niestety, już nawet myśli o uratowanych notatkach nie pomagały. Ale oddycham dalej... wdech i wydech. Czuje mrowienie na języku i na całym ciele. To dobry znak. Paraliż mija. Jest dobrze. Czuje, jak ślina spływa mi kącikiem ust. Powoli mogę rozchylić usta. Ruszam palcami. Brawo Fado! Brawo Ty!
 I kiedy już otwieram oczy i powolutku unoszę lewą rękę, by dać Panu Zet znak, że - Sorry ale ja tu mało nie zeszłam z tego świata a ty chcesz być królem autostrady - widzę, jak z przodu przed nami migają światła awaryjne samochodów. Jest półmrok. To jest sekunda, kiedy chce krzyknąć do Pana Zet " HAMUJ!!"  wbijamy się maską w kolumnę aut. Słyszę rozgniataną blachę, krzyki, włączone klaksony. Przed oczami migają mi awaryjne światła innego samochodu... ale chwila, one są  przecież na wyciągnięcie mojej dłoni. Próbuje więc ich dotknąć. Ale nie mogę się ruszyć. Znowu paraliż. Znowu to samo...
Obok mnie ktoś się rusza, to chyba Pan Zet - tak sądzę, bo nie mogę obrócić głowy. Ten ktoś przeklina, o zgrozo! Rzuca mięsem lepiej niż ja sama potrafię. To nie jest pan Zet. Nie on.
Nagle ktoś ciągnie na drzwi z mojej strony. Raz, drugi, trzeci. W końcu puszczają. Nie wiem ile czasu to trwa. Nie wiem w ogóle co ja tu robię. Boli mnie głowa, jest dziwnie przekrzywiona, ale przez ten paraliż nie mogę zmienić jej położenia. Dochodzą do mnie jakieś zdania. Nie wiem czy to jawa czy sen. Mam zamknięte oczy.
 Ale słyszę.
Doskonale.

16. Rozdział piętnasty

Wiem, że zwiększyli ograniczenie prędkości na autostradzie, ale to, co wskazywał licznik było dalekie od górnej dopuszczalnej granicy. Pędził jak szalony lewym pasem, ale mi nawet było to na rękę. W końcu chodziło o moje notatki. Czyżby? Nie! Nie potrafię jednak oszukać swojej świadomości. Bardzo boje się szybko jeździć i mój organizm po chwili zaczął mi o tym przypominać. Czułam się, jak w tym śnie, który co najmniej trzy razy w tygodniu mnie nachodzi - jakbym spadała i leciała... leciała, aż w końcu moje ciało ogarnęły dreszcze. Zamknęłam oczy i tak bardzo chciałam z siebie wydusić choć słowo, by zwolnił. Ale ze strachu moje ciało złapał paraliż, język utknął w gardle i nijak nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Chociaż bardzo chciałam, było to silniejsze ode mnie. Gdzieś w głowie miałam myśli, by oddychać... więc wdech wydech i kolejna próba otwarcia oczu. Nie mogę. Są ciężkie jak skała. Próbuje więc z ustami, udaje mi się delikatnie je rozchylić ale język jest nieruchomy. Dochodzi szybkie bicie serca ale resztkami sił próbuje zmusić mój mózg, by podniósł lewą rękę, choć trochę. Pan Zet na pewno myśli, że zasnęłam. To pewne!

czwartek, 11 stycznia 2018

15. Rozdział czternasty

Nie wsiadłam do auta, w którym siedział. Przynajmniej nie od razu. Byłam zaskoczona ale równie mocno zdenerwowana. Oczekiwałam wyjaśnienia sytuacji, o zgrozo żenującej tak samo, jak ta na przystanku w zeszły weekend. Więc stałam tak przed maską i patrzyłam jak spokojnie przegląda sobie gazetę. Przesunęłam się na tyle, by mój cień zasłonił mocne październikowe słońce, które próbowało zaglądnąć do auta przez przednią szybę. Zauważył mnie wskazując ręką siedzenie obok i otwierając drzwi pasażera od środka. Uparcie stałam dalej przed autem, już opierając swoje ręce o boki, na znak zniecierpliwienia. Zauważyłam, że się uśmiecha pod nosem i kiwa głową. Osz ty! Czy coś ci się nie podoba!- pomyślałam zdając sobie tym samym sprawę, że ta sytuacja jest na prawdę komiczna. Wyszedł. - Pani Fado, jeśli chce pani odzyskać swoje notatki, to radzę pani grzecznie wsiąść do auta! Mamy niewiele czasu, by dojechać na miejsce przed zamknięciem warsztatu samochodowego, przypominam tylko, że dziś jest sobota a zbliża się godzina piętnasta - stanowczym tonem przybliżył mi sytuację. A do mnie i tak dotarły tylko słowa ' odzyskać notatki '. I tak, po mniej więcej pół godzinie byłam w aucie pana Zet zmierzając do Wrocławia.

14. Rozdział trzynasty

Dźwięk budzika wyrwał mnie z mocnego snu. Przez dłuższą chwilę nie mogłam się zorientować, jaki w ogóle jest dzień. Zaglądnęłam do telefonu - sobota a więc zajęcia. Po niecałych dwóch godzinach stałam na przystanku czekając na autobus. Okropnie rozkojarzona za sprawą wypitego winka powoli przypominałam sobie poprzedni wieczór a konkretnie Lubego, który wrócił z pracy i dziwnie się zachowywał. Wręcz unikał mnie, zasłaniając się zmęczeniem i sennością. Koniecznie muszę z nim porozmawiać po powrocie.
A póki co, niecierpliwie zaglądałam do telefonu oczekując telefonu od pana Zet w wiadomej sprawie. Siedząc już w autobusie zrobiłam sobie selfi z kubkiem kawy, wysyłając je dziewczynom, które zapewne o tej porze jeszcze smacznie spały. Ułożyłam już sobie awaryjny plan nastawiając się na najgorsze, czyli zagubienie notatek i ponowny wyjazd do Wrocławia. 
Nie mogłam się skupić. Pierwsze zajęcia to ekonomia, jak robot przepisywałam z rzutnika notatki do zeszytu, będąc na sali tylko ciałem. Punktualnie o czternastej ktoś wszedł do sali. Zajęta własnymi myślami nawet nie zauważyłam, że nie kto inny tylko... pan Zet! Co do cholery! - pomyślałam wcale nie lekko zaskoczona -  Poznań i szkolenie biznesowe więc co on tu robi?! Wywołał babeczkę na zewnątrz a ja czułam, jak serce łomocze mi pod żebrami. Po niedługim czasie wróciła, obdarzając mnie zaskoczonym spojrzeniem. Niestety. Ja miałam dokładnie takie samo spojrzenie, próbujące jej mniej więcej powiedzieć " Ej! Ale ja nie wiem o co kaman! Serio! ". Przerwa. Zatrzymała mnie przed wyjściem z sali - Pan Fado jest pani zwolniona już dziś z pozostałych zajęć. Pan Zet poinformował mnie o przygotowywanej przez panią kampanii, proszę zapisać mi tu swojego e-maila, prześlę pani materiały - podsunęła mi swój kalendarz, w którym czym prędzej zapisałam to, o co prosiła. - Pan Zet czeka na panią przed szkołą, powodzenia - rzuciła podejrzliwym głosem patrząc na mnie co najmniej, jakbym jej osobiście nadepnęła na odcisk. Wyszłam z sali, nie mogąc doczekać się, aż dowiem o co w ogóle tutaj chodzi. - Gdzie do cholery są moje notatki! - mruknęłam  pod nosem wychodząc z budynku szkoły i udając się w kierunku znajomego już mi auta.

niedziela, 7 stycznia 2018

13. Rozdział dwunasty

Już chciałam sięgnąć po telefon, by zadzwonić do pana Zet i jednak upewnić się, czy aby nie znalazł czasem czegoś w samochodzie. Ale oprzytomniałam - przecież jutro mam zajęcia w południe, po prostu zapytam go o nie w szkole. Nie!! - zajrzałam w plan zajęć, nie mamy jutro wspólnych zajęć! Niech to szlak.Co robić, co robić. Zadzwoniłam do Mag i poradziła mi jednak wykonać telefon, to ważne materiały i nie powinny trafić w niepowołane ręce. - Ok, zrobię jak mi radzisz Mag, dzięki - powiedziałam rozłączając się. Czwarta lampka wina, w głowie mi się kotłowało, czułam adrenalinę bo za pół godziny miał wrócić Luby a przy nim wykonanie telefonu nie mogło się odbyć. Raz kozie śmierć - pomyślałam, kiedy wybrzmiał pierwszy sygnał.
- Pani Fado, dobry wieczór - usłyszałam mocny ton głosu swojego wykładowcy. - Tak, dobry wieczór, przepraszam za porę, ale dzwonię w ważnej sprawie, czy mogę zając panu pięc minut? - spytałam rzeczowo, choć teraz sama się sobie dziwię, że nie plątał mi się język. A może plątał, tylko nie byłam w stanie tego opanować, po takiej ilości wina zrobiło mi się po prostu fajnie.- Oczywiście, czym mogę służyć. Czy coś się stało? - dopytywał. - Powiem wprost! - odparłam. - Szczerość w cenie pani Fado - wszedł mi w słowo. - Słucham? Nie ważne! Chodzi o to, że zapodziały mi się notatki z pańskiej firmy, w zasadzie to zaginęły razem w dyktafonem. - kontunuowałam. - Coś takiego! Jak to się mogło stać? Czy przeszukała pani wszystkie miejsca w domu, gdzie mogłyby się znajdować? - zaczął mnie pouczać. Nie cholera! Czekam aż sam mi każesz to zrobić - oho! moja głowa podsuwa mi brzydkie myśli. - Oczywiście, że tak! - troszkę się uniosłam - zrobiłam to kilka razy, ale ich nie ma! Pomyślałam... jeśli to nie problem, czy mógłby pan sprawdzić w swoim aucie na tylnym siedzeniu. Zostawiłam tam torbę, kiedy udaliśmy się na spacer - ciągnęłam. O matko! Gdyby Luby to słyszał! Spacer, jaki spacer - już oczami wyobraźni widzę jego oburzenie. - Coś takiego! Niestety auto od niedzieli jest u mechanika we Wrocławiu. - i tu zaczął mi opowiadać o rozrządzie, pasku napinającym i tym podobnych - A ja jestem w tej chwili w Poznaniu na warsztatach biznesowych, wracam dopiero po weekendzie - uświadomił mnie w jak bardzo hujowej sytuacji się znalazłam. Z wrażenia aż usiadłam. - Aha, co za pech - powiedziałam zrezygnowana - nawet nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy notatki tam są... - posmutniałam na prawdę, chciało mi się płakać, ale to pewnie przez ilość wypitego winka.- Dziś już jest późno, ale proszę mi dać czas jutro do południa zanim zacznie pani zajęcia, zobaczę co się da zrobić w tej kwesti. Pani Fado, proszę się nie martwić na zapas, na prawdę. Nie chciałbym, żeby czuła się pani w jakimś stopniu winna, wszystkie informacje może pani zebrać jeszcze raz, oczywiście zakładając, że notatek nie ma w aucie. - próbował mnie uspokoić i chyba nawet mu się to udało. - Tak, ma sens to, co pan mówi. Dziękuję. Cóż, w takim razie będę czekać jutro na informację. Do widzenia - pożegnałam się.W tym samym momencie klucz w zamku się przekręcił i Luby wszedł do domu.

12. Rozdział jedenasty

W tym tygodniu miałam samotne popołudnia w domu bo Luby spędzał ten czas w pracy. Żeby nie marnować piątkowego wieczoru, już rano zaplanowałam sobie przysiąść nad notatkami, które zrobiłam w firmie pana Zet. Nic bardziej mylnego. Po pracy nabyłam w markecie moje ulubione winko, aby robota lepiej mi szła i czym prędzej maszerowałam do domu, by nie tracić czasu. To nie był ciężki tydzień w pracy, na szczęście - bardziej martwiło mnie to, czy aby za dużo na siebie nie wzięłam. Mijaliśmy się z Lubym, praktycznie rozmawiając większość czasu w smsiakach. Kiedy wracał z pracy, ja już smacznie spałam odurzona moimi tabsami. Kiedy zaś ja rano wstawałam, on dosypiał przed pracą. A dom, kiedy go nie było był pusty. Choć uwielbiam moje poddasze, jest w pusto samej.
Na klatce spotkałam sąsiadkę, która powiedziała mi, że dziś pytał o mnie pewien mężczyzna, ale się nie przedstawił. Chciał się dowiedzieć pod którym numerem mieszkam. Na całe szczęście mamy tutaj zgraną społeczność i nikt obcemu pary z ust nie puści. Podobno pogoniła faceta gdzie pieprz rośnie podkreślając od razu fakt, że było w jego oczach coś dziwnego. Ostrzegła mnie tym samym, żebym miała się na baczności. - Bez przesady pani Broniu, nie ma co panikować ale dobrze, obiecuję że będę na siebie uważać - odpowiedziałam zbywając ją... a w myślach miałam tylko fakt, kiedy wyjmę korek z butelki i naleję winka do schłodzonego wcześniej w lodówce kieliszka.
Minęła prawie godzina zanim to zrobiłam. Przygotowałam sobie sałatkę z brokułem, nalałam winka zapaliłam świece, włączyłam cichutko muzykę i odpaliłam laptopa. Zostało tylko przygotować notatki i wyjąć dyktafon. Zaglądnęłam do torby, przeszukałam biurko i szafki. Zajrzałam we wszystkie miejsca, w których mogłabym je zostawić, próbując sobie przypomnieć, co z nimi zrobiłam w sobote po powrocie. Pamiętam, że byłam padnięta i odrazu z przedpokoju wskoczyłam pod prysznic. O raju! Nalałam kolejną lampkę wina, wdech wydech - Myśl Fado! To się nie dzieje! Usiadłam i na spokojnie przeanalizowałam, gdzie mogły by być moje notatki. Firma, Bistro i auto pana Zet. Nie możliwe, by mi wypadły bo miałam zamkniętą torbę. Ale chwila, chwila. Wyszłam po obiedzie zadzwonić do Lubego i torba została w Bistro. Nie! To nie możliwe. - próbowałam zebrać myśli przy trzecim kieliszku wina.

11. Rozdział dziesiąty

Jest poniedziałek.W robocie zajęć tyle, że nie ma się kiedy przysłowiowo podrapać po dupsku. Ale to dobrze, lepiej jak leci. Nauczona doświadczeniem z poprzedniego tygodnia, do rurek założyłam dziś botki na płaskim obcasie. Umówmy się, bieganie po schodach urzędu w obcasach jest przereklamowane. Znam już rozmieszczenie pokoi urzędu, kojarzę ludzi z twarzy, a co najważniejsze, mam już za sobą spotkanie z szefem - czyli burmistrzem. Ot, ja skromna stażystka byłam oddelegowana dostarczyć dokumenty do sekretariatu, gdzie akurat zjawił się szef i uraczył mnie kilku minutową wymianą zdań.
 Jest trzynasta a więc czas na kawę, udałam się więc do pokoju socjalnego, by takową sobie przygotować, zanim usiądę przy biurku na ostatnie półtora godziny pracy. - Jak się podoba praca w urzędzie? - zaskoczyła mnie pytaniem Ania, która jeszcze w zeszłym tygodniu okazywała mi swoją niechęć za odchodzącą z mojego miejsca koleżankę. - Dziękuję, jest całkiem całkiem. Podoba mi się. - odparłam wsypując do kawy trzy łyżeczki cukru. - To świetnie - dodała - bo wiesz, nie bierz do siebie mojego zachowania sprzed tygodnia, byłam zła na szefa, że nie przedłużył Uli stażu a oberwało się tobie - próbowała z twarzą wybrnąć z sytuacji. Oho! - myślę sobie - Nie ma sprawy, nie jestem tu od tego, żeby mnie lubić. Niech każda z nas robi swoje i będzie cacy - dodałam wlewając mleko i udając się do wyjścia. - Czeka na mnie stos dokumentów na biurku, na razie - uśmiechnęłam się pojednawczo. - Ok, do zobaczenia - chyba dotarło do niej, że nie szukam w pracy przyjaciółek. Apropo, jestem z moimi umówiona w Cafe Staszica zaraz po mojej pracy i mam zamiar wciągnąć bezę. Ale póki co, do roboty!
- No jesteś wreszcie! - wycedziła Gusia między jednym a drugim kęsem muffiny. - Jestem, lepiej później niż wcale! - burknęłam. - Ktoś tu ma nos zawieszony na kwintę - upomniała mnie Mag - aż tak bardzo zły dzień? - spytała Mag. - Zaraz wam opowiem, tylko sobie zamówię co nieco - udałam się złożyć zamówienie. Lubię to miejsce, choć w Ulu bardziej mi się podoba, ale tam nie mogę już nic jeść. - Myślałam już, że nie ogarnę tych dokumentów do końca dnia, ale się udało - zaczęłam spowiedź wracając do stolika. A co u Was? Chcę szczegółowy raport - dodałam. - Noo, chyba nie myślisz, że puścimy temat wyjazdu z panem Zet mimo uszu. Masz nam tu pierwsza wszystko opowiedzieć, ze szczegółami - nakazała Gusia udając, że zaczyna chrapać. - Ty świnio! Już wam nic więcej nie napisze! - próbowałam się obruszyć ale po chwili wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. - Nie chrapałam, to był żart - kontynuowałam. - Noooo, ten cały pan Zet nie wie jeszcze, że z naszą Fado trzeba umieć żartować - kąśliwie rzuciła Mag i znowu się roześmiałyśmy. - Ciszej laski, bo nas stąd wyrzucą a nie tknęłam jeszcze bezy. - próbowałam uspokoić moje przyjaciółki, które rozbawione moją sytuacją najwyraźniej zapomniały jak należy się zachować w miejscu publicznym. Potem opowiedziałam im ze szczegółami co się działo we Wrocławiu i jak spędziliśmy w końcu z Lubym naszą rocznicę. - Wróciłam do domu skonana, mając nadzieję, że gorący prysznic mnie otrzeźwi bo Luby na pewno będzie chciał się poprzytulać - próbowałam jak najdelikatniej opisać im sytuację, gdyż obok siedziały dzieci. Lokal jest niewielki i w zasadzie każdy każdego słyszy. - Chodzi ci o sex? -  wcale nie cicho wycedziła Gusia. Jej zdolność do mówienia wprost mnie czasem przeraża. - Tak, ale nie musisz o tym trąbić na całą kawiarnię - upomniałam ją biorąc do ust jeden z ostatnich kawałków przedobrej bezy i uśmiechnęłam się zgryźliwie. - Oj tam, oj tam! Wszystko dla ludzi - dodała Mag. I znowu zaczęłyśmy chichotać.- Noo i co?? - ciągnęła Gusia patrząc na mnie unosząc swoje brwi - Co, co? - dopytywałam - Był ten sex!? O sorry, raczej przytulanie - dalej drążyła temat Gusia. - Nie było! - sama nie wiem, czy powiedziałam to bardziej ze smutkiem czy z radością - Usnęłam zanim Luby wyszedł z łazienki i taka oto była rocznica. - Mógł cię rozbudzić przecież, faceci! Czasem trzeba myśleć za nich - podsumowała Mag.
Nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny, zrobiło się już ciemno i  po pożegnaniu każda z nas udała się do swojego domu. 


10. Rozdział dziewiąty

Przez głód nie zwróciłam nawet uwagi na okolicę. A znajdowaliśmy się przecież w okolicach rynku. Zdaje się, że był to Nowy Świat, na którym udało mi się jakiś czas temu być. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Mam nadzieje, że obiad smakował? - zaskoczył mnie pan Zet, który razem z Basia wyszedł z bistro. - Tak, dziękuję jestem najedzona aż za bardzo - odpowiedziałam uśmiechając się niepewnie. - Tutaj musimy się pożegnać - usłyszałam Basie, która wyciągnęła w moją stronę swoje ręce do uścisku - bardzo miło było mi cię poznać. Masz mój numer, w razie pytań dzwoń a najlepiej jeśli jeszcze do nas przyjedziesz, koniecznie z noclegiem! Wtedy zabiorę cię na coś mocniejszego - puściła do mnie oczko i przytuliła serdecznie. - Na pewno się jeszcze zobaczymy, bądź spokojna. Dziękuję za wszystko - odparłam niezwykle wzruszona jej otwartością i pozytywną aurą. Pan Zet trzymał dla mnie otwarte drzwi auta, więc udałam się w jego kierunku, wodząc wzrokiem za odchodzącą nową znajomą. - Autobus mam za półtora godziny. Odjeżdża z dworca - powiedziałam do Pana Zet wsiadając do auta. - Rozumiem, zdążymy jeszcze napić się kawy - odparł siadając za kierownicą. - Chętnie potowarzyszę panu w trakcie picia ale sama jestem zmuszona odmówić. Przed podróżą wolę za wiele nie pić, powiedzmy, że mam złe wspomnienia - wydukałam. Spojrzał na mnie co najmniej zaskoczony. - Rozumiem i o szczegóły wolę nie pytać - dodał prawie się śmiejąc. - O rany! Nie w tym sensie! Po prostu... - myślę sobie Fado nie brnij i sama się roześmiałam. Zatrzymaliśmy się na światłach a w oddali było widać słynny Sky Tower, na którego tarasie bardzo chciałabym się kiedyś znaleźć po zmroku. - Proszę się nie tłumaczyć, jeśli chodzi o panią po dzisiejszym dniu, już nic mnie nie zaskoczy. A rano - urwał by wykonać manewr cofania na parkingu - nie chrapała pani. Chciałem zażartować, by rozluźnić atmosferę ale jak się okazało, nie był to żart na miejscu. Zaskoczył mnie tym wyznaniem a ja głupia cały dzień biłam się z myślami rumieniąc się ze wstydu. - Zdarza się - tylko na tyle było mnie stać w tamtym momencie. Zrezygnował z wypicia kawy na rzecz spaceru w okolicach dworca. Robiło się już ciemno ale nie było bardzo zimno. Po intensywnym dniu taki spacer był mi potrzebny, chociaż następną godzinę miałam spędzić w podróży. Wymieniliśmy kilka uwag na temat tego, czego się dziś dowiedziałam. I okazało się na koniec, że nieźle mnie przepytał. Na moje szczęście wybrnęłam z odpowiedzią na każde pytanie. Zaczynałam cieszyć się z tego, że przez swoją głupotę wrobiłam się w przygotowanie tej kampanii. Temat spodobał mi się od samego wejścia do budynku. Nie będzie łatwo, ale z pomocą pana Zet i Basi na pewno sobie poradzę. - Jak widać rozmowa na tematy służbowe o wiele lepiej nam wychodzi, ale obawiam się, że musimy już iść w kierunku przystanku, bo jak rozumiem, nie planuje pani dziś noclegu? - spytał. - Tak, wracam do domu natychmiast. Na dziś dość wrażeń, chyba pan nie zaprzeczy - odparłam  podając mu dłoń i wchodząc do autobusu. - Nie zaprzeczę. Do widzenia.

sobota, 6 stycznia 2018

9. Rozdział ósmy

Wejście do firmy stanowiły szklane obrotowe drzwi, skojarzyły mi się od razu z naszą galerią. Trzymając kubki z kawą jechaliśmy schodami  ruchomymi w górę.W obwodzie była winda, przed którą oczywiście pan Zet się zatrzymał zdziwiony, że ja tego nie zrobiłam. Pokiwałam tylko głową i wskazałam na windę. Skapitulował i tak jechaliśmy cztery piętra schodami. Mogłam podziwiać wnętrze ogromnego budynku, nad zaprojektowaniem którego zapewne stał zdolny architekt. Czuło się lekkość i  spokój. U celu jeszcze bardziej się zdziwiłam, oczywiście miło. Delikatna muzyka z niewidocznych głośników, szczery uśmiech sekretarki na powitanie. Domowa atmosfera - przyszło mi na myśl - obym się nie zdziwiła.
Zaprowadzono nas do pomieszczenia, które było podzielone na stanowiska z biurkami i komputerami.  Wszyscy są w jednym miejscu, ale jakby każdy ma swoją odrębną przestrzeń do pracy. Przez kilka dobrych godzin rozmawiałam z pracownikami, robiłam notatki i nagrywałam na dyktafon. Pan Zet zniknął, chociaż według planu to on miał mi przybliżyć specyfikę firmy. Może to i dobrze, po sytuacji w aucie nie bardzo mam ochotę z nim rozmawiać. Tak, jestem obrażona. Taka jestem, nie umiem się z siebie śmiać. Kiedy zaczęło mi burczeć w brzuchu, spytałam recepcjonistkę gdzie mogłabym zjeść coś bezglutenowego w pobliżu. - Pani Fado, za piętnaście minut jest pani zaproszona na obiad z szefem - przekazała mi tą informację z takim uśmiechem, aż sama się uśmiechnęłam. Z głodu ludzie! Bo na pewno nie z możliwości zjedzenia obiadu z osobą, przy której nie dość, że zasnęłam to jeszcze chrapałam. O raju! - Fado, tu jesteś! - krzyknęła Baśka przez pól korytarza - wysoka szatynka o nieziemsko błękitnych oczach, która zajęła się mną tutaj, gdy zniknął pan Zet. - Jestem Basiu, właśnie miałam zamiar coś zjeść, ale pani - wskazałam na sekretarkę - mnie poinformowała... - nie zdążyłam skończyć. - Tak! Bartosz już na nas czeka na dole w aucie, głodna? - objęła mnie w pół prowadząc w kierunku szatni, z której wzięłyśmy płaszcze i wyszłyśmy na zewnątrz. Rześkie powietrze i rzucające na moją twarz promienie jesiennego słońca zatrzymały mnie. Zamknęłam oczy na chwilkę smakując tą chwilę. - Fado! Idziesz czy chcesz się najeść samym powietrzem! - rzuciła Baśka wsiadając na tył auta i otwierając mi tym samym przednie drzwi. Serce podeszło mi do gardła. Baśka całą drogę relacjonowała panu Zet o tym, jak to świetnie i rzeczowo poradziłam sobie z przekazanymi mi informacjami. Rzucała w moim kierunku same ohy i ahy. Na co pan Zet odpowiadał tylko zdawkowo " ciesze sie, to swietnie i tak dalej". Droga do bistro nie była długa, a ja straciłam już nadzieję, że będę mogła tam zjeść coś dozwolonego. Ale! Okazało się, że specjalnie dla mnie wybrali knajpkę, gdzie mogłam zjeść bez konsekwencji zdrowotnych. Byłam tak głodna, że nie zwracałam uwagi na moich towarzyszy, zamówiłam kilka dań zwieńczonych deserem i kiedy już to wszystko zjadłam podniosłam w końcu wzrok. Patrzyli na mnie z taką troską w oczach, jakbym nie jadła od wieków. - Dziękuję - powiedziałam i wyszłam na zewnątrz w końcu zajrzeć do telefonu. Grubo! Kilkanaście wiadomości od dziewczyn i połączenia od Lubego. Siedział jeszcze w pracy i wychodziło na to, że wrócimy do domu o podobnej porze. Nie miałam ani chęci ani sił opowiadać mu przez telefon, stwierdziłam, że rozmowa będzie odpowiednia ale po powrocie. - Wszystko ok Fado? - usłyszałam w słuchawce. - Tak, jestem zmęczona po prostu, dużo informacji do przetworzenia w mózgu. - Dasz radę, do zobaczenia w domu - zakończył rozmowę.

8. Rozdział siódmy

Sobota, 15 października
Jest sobotni wieczór. Miałam być w pokoju wrocławskiego hotelu i świętować wspólnie z Lubym naszą rocznicę ślubu. A gdzie jestem? W busie, w drodze powrotnej do domu. Trzęsie straszliwie a pani kierowca, albo kierownica - bo różnie mówią - ma ciężką nogę. To dobrze, bo bardzo mi się śpieszy. Luby musiał być dziś w pracy, więc w podróż do Wrocławia wybrałam się sama. Teoretycznie, bo na przystanek, z którego miałam odjeżdżać podjechał pan Zet. Ale od początku.
Bolą mnie oczy od patrzenia w monitor i kręgosłup od siedzenia przed biurkiem w pracy. Jestem umęczona i zamierzam marudzić. Zmiana trybu życia - w dodatku na takim poziomie jest ciężka do zniesienia. Rano jest mi bardzo ciężko się dobudzić a  nie mówię o tym, by się wyszykować i wyglądać porządnie - jak na pracownika urzędu przystało. Więc codziennie skracałam sobie rano sen, by w końcu dostosować odpowiedni czas na wyszykowanie się i wypicie kawy w spokoju. Udało się w piątek i to miał być dobry dzień. I był do momentu, w którym nie odbyłam rozmowy telefonicznej z panem Zet i dopóki Luby nie napisał mi smsiaka, że musi iść w sobotę do pracy. Ale do rzeczy.
Według planu miałam jechać z Lubym i mieliśmy świętować rocznicę, tak jest! Niech żyje spontaniczność! Luby musiał iść do pracy a więc byłam zmuszona odbyć tą podróż sama a ściśle rzecz ujmując w aucie mojego Profesora ze studium, pana Zet, i oczywiście, że w jego towarzystwie. Czułam się dziwnie na przystanku, kiedy podjechało auto, w którym otworzyły się drzwi od strony pasażera i wszyscy stojący usłyszeliśmy " Zapraszam ". Oczywiście poznałam kierowcę i żeby się przedłużać tej żenującej sytuacji od razu wsiadłam, nie zwracając uwagi na innych czekających na autobusy. A, że szybko się potrafię zdenerwować, zamiast ślicznie podziękować za możliwość spędzenia tejże podróży na wygodnym siedzeniu odrazu podniosłam głos: - Chce mi pan powiedzieć, że przypadkowo przejeżdżał obok przystanku i mnie zauważył?! - wypaliłam. Roześmiał się. - To nie jest śmieszne! - dodałam tak zirytowana i gotowa wysiąść w trakcie jazdy. - Nie, nie przejeżdżałem przypadkowo. O ile mnie pamięć nie myli sama i pani powiedziała o tym, że uda się do Wrocławia autobusem - oderwał wzrok od drogi i spojrzał w moją stronę - Ja? Nic podobnego... - dodałam już z niepewnością w głosie. - Dobrze, proszę sobie zatem przypomnieć naszą wczorajszą rozmowę przez telefon pani Fado i proszę się nie stresować, na prawdę. Nie chciałbym żeby czuła się pani niekomfortowo. Milczałam. W głowie próbowałam odszukać wspomnienia tej rozmowy, ale jej ból skrupulatnie mi to uniemożliwiał. Zamknęłam oczy zupełnie nie wiedząc kiedy, usnęłam.
Żenujące co? Oj bardzo! Zaśnięcie przy obcym mężczyźnie może tylko oznaczać, że kobieta czuje się w jego towarzystwie bezpiecznie.
Rozbudził mnie zapach kawy tak intensywnej, świeżo parzonej. - Mam dwie, czarna bez cukru i z mlekiem i cukrem - wyciągnął w moim kierunku oba kubki. - Przepraszam, miałam kiepską noc, wygodne siedzenie i ból głowy... nawet nie wiem kiedy... - próbowałam się tłumaczyć, na bank byłam czerwona na ryjku. O raju! Ale sytuacja, dziewczyny będą pękać ze śmiechu. Dość, że cały świat wie, że jestem śpiochem to jeszcze teraz... - Nic się nie stało, na szczęście tylko trochę pani chrapała i dało się prowadzić auto spokojnie - odpowiedział poważnym tonem odwracając ode mnie wzrok. O kurwa! Ja chrapałam! To się nie dzieję! Wdech wydech - pomyślałam i szybko sięgnęłam po kubek ze słodką kawą i zamierzałam wyjść na powietrze, zupełnie nie wiedząc jak mam zareagować. Było mi jednocześnie wstyd, gorąco i czułam, że zaraz się zapadnę pod ziemię.
Od tamtej pory do pożegnania na przystanku w drodze powrotnej nie odzewaliśmy się do siebie prywatnie.