wtorek, 27 września 2016

7. Rozdział szósty

Wtorek, 11 października
Lubię te nasze spotkania, Mag i Gusia wpadają do mnie, zamykamy się w pokoiku biurowym, którego wcześniejsze przeznaczenie było zupełnie inne, ale cóż - takie jest kurde życie. Pokoik jest słoneczny, na poddaszu. Jest w nim hamak. Można się na nim bujać, ja najczęściej czytuję w nim książki i ucinam sobie drzemki. Chyba się walnęłam pisząc to w czasie teraźniejszym - tak było oczywiście przed rewolucją. W pokoiku jest też wygodna kanapa z narzutą, którą ciocia podarowała nam na poprzednią rocznicę ślubu, zrobiona na drutach. I biblioteczki z książkami, które udało mi się do tej pory kupić lub dostać. Nie ma tego za wiele, ale kolekcja się systematycznie powiększa. Przy naszych spotkaniach każda ma ulubione miejsce: Gusia siada na kanapie po turecku, Mag w fotelu powietrznym vel hamaku a ja rozkładam się na wełnianym kocu i poduchach między nimi na podłodze. Nie zawsze pijemy wino, czasem po prostu wystarczy szklanka wody lub kubek kawy. Każda z nich ma w mojej kuchennej szafce po jednej ulubionej szklance, filiżance i kubku. To dodatkowo poprawia humory podczas picia - nie mylić z chlaniem bo my degustujemy.
Okazało się, że miałyśmy ciężki weekend. I każdej z nas te półtora godzinne spotkanie dało ulgę. Taki mamy zwyczaj, że na koniec spotkania zapalamy kadzidło i słuchamy przez dziesięć minut muzyki klasycznej. To nam pomaga się wyciszyć. Pamiętam jak wpadłam na ten pomysł pierwszy raz i wszystkie trzy nasz dziesięcio minutowy seans prze śmiałyśmy w głos. Ale potem, powoli stopniowo.. nasz śmiech trwał coraz krócej. To są cholera takie wariatki, że na samą myśl o nich pojawia mi się banan na gębie.
Jeśli chodzi o pracę to polubiłam to bycie gońcem. Teraz jest czas na roznoszenie różnych pism do firm i instytucji i do tego zadania zostałam wydelegowana ja. Jeśłi się wyrobie wcześniej nie muszę już wracać do urzędu, ale z reguły nie śpieszę się i wyrabiam się na styk w czasie. Moja aplikacja endomondo aż huczy. Popołudnia teraz spędzamy z Lubym razem. Tylko potencjalnie bo z reguły każdy siedzi z nosem w swoim pisaczu. Ale jesteśmy w jednym pomieszczeniu i mimo pracy po pracy, jesteśmy w zasięgu wzroku. Zbliża się weekend i wyjazd do Wrocławia. W piątek kiedy zadzwonię do Pana Zet poinformuję go, że jadę z mężem ponieważ to nasza rocznica ślubu i bedę mogła w jego firmie spędzić tylko po cztery godziny dziennie i to mi na pewno wystarczy na zapoznanie się ze wszystkim. Kiedy wpadły dziewczyny, Gusia przywiozła mi swoje notatki, poza tym co nieco opowiedziała o kampaniach reklamowych. Ma już w rękach swój tytuł technika reklamy i obiecała dawać mi niejako bezpłatne w sensie finansowym korepetycję, Płacić będę w innej formie, ale jak to już wiesz tylko Ty, prawda? :* Ciekawa jestem jak zareaguje wykładowca, według dziewczyn nie powinnam w ogóle się tym przejmować więcej niż powinnam. Ale ja znam siebie i dopóki dopóty nie odłożę słuchawki w piątek, będę myśleć.


poniedziałek, 26 września 2016

6. Rozdział piąty

 Niedziela, 9 października
Słoneczko pięknie świeciło, kiedy byliśmy z Lubym w drodze do szkoły, była dopiero dziewiąta rano. Tak, zdecydowałam się pojechać a Luby stwierdził, że chętnie mi potowarzyszy i rosołek zamienimy na obiadek w naszym ulubionym Bistro. Miałam wrażenie, że mój małżonek na wiadomość o telefonie od wykładowcy pokręcił nosem, mimo wszystko nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony. A wiem, że był, znam do do licha! Sama byłam zaskoczona i powiem szczerzę, cieszyłam się, że mi towarzyszy.
Na co innego chyba liczył wykładowca kiedy zobaczył, że oprócz mnie do gabinetu wchodzi ktoś jeszcze. Wymienili uściski dłoni i Luby usiadł w oddali i przysłuchiwał się naszej rozmowie.Pan Zet nie był taki swobodny jak na zajęciach i to od razu wzbudziło moją ciekawość. Tak, ciekawość. Byłam go zwyczajnie ciekawa. Poinformował mnie, że skoro wybrałam stworzenie projektu kampanii reklamowej jego firmy, musiałabym poznać ją od środka. - Zostanie pani zwolniona z zajęć w przyszłym tygodniu i postaram się przybliżyć pani specyfikę firmy od kuchni. W sobotę będzie straszny młyn ale w niedzielę na pewno uda się pani porozmawiać z pracownikami rożnych działów. Chcę by pani również wiedziała, że pani projekt zostanie dołączony do innych, które ubiegają się o wyłączność w prawach autorskich kampanii. - Chce pan powiedzieć, że moja żona ( z naciskiem na moja ) ma dwa dni z rzędu jeździć do Wrocławia? - zdecydowanym tonem wtrącił się Luby. Ubiegł moje pytanie. - Ależ oczywiście, że to mija się z celem - firma ma umowę z hotelem więc zostanie tam wynajęty pokój dla pani Fado. - odburknął jak stary belfer pan Zet. - Chcę zaznaczyć, że każdy z słuchaczy odbywa takie szkolenia na terenie wybranych firm i również są zwalniani z zajęć - powiedział patrząc już na mnie, jakby chciał uspokoić moje myśli. - Jeśli to wszystko - wydukałam tylko i podniosłam się z twardaka. - Tak, resztę omówimy telefonicznie w piątek, jeśli to pani odpowiada. - Podając mi rękę palcem musnął mocniej moją obrączkę a może mi się tylko zdawało...
Luby nie miał o Panu Zet dobrego zdania i nie mógł zrozumieć dlaczego nie wybrałam jakiejś firmy w naszym mieście tylko akurat  - jak to podkreślił - Jego firmę. Nie mogłam mu przecież wytłumaczyć, że to zwykły przypadek i najchętniej bym wszystko odwołała ale w końcu muszę sprostać zadaniu a raczej swojej głupocie.
Potem już zapomniałam całkiem o tej sytuacji, bo spędziliśmy cudowny dzień,początkowo jedząc pyszny domowy obiadek w Bistro a potem spacerując po mieście. Dużo rozmawialiśmy, bo prawdę mówiąc nie ma na to czasu w ciągu tygodnia. Udało nam się również zjeść pyszne, naturalne lody i kupić kilka drobiazgów do domu. Planowaliśmy również uczczenie naszej rocznicy ślubu, która przypada akurat na moim pobycie we Wrocławiu.
Wieczorem byłam umówiona z Gusią i Mag, Obie chciały wiedzieć co ze spotkaniem.W smsiakach miałyśmy wspólny czat, gdzie pisałyśmy we trzy. Spotkanie o 18? - napisalam - Nie mam sprzeciwu - odpowiedziała Gusia. - Jestem za! - po chwili dodała Mag.

niedziela, 25 września 2016

5. Rozdział czwarty

Sobota, 8 października
Co za pogoda! Całe szczęście ubrałam już kozaczki, inaczej przemokłyby mi stopki. Od przystanku nie jest daleko do szkoły, ale w deszczową pogodę nawet sto metrów nie gra roli. Nie miałam kompletnie nastawienia na słuchanie wykładów, ale trzeba było się skupić, bo to ważne zagadnienia do egzaminu końcowego. Uznałam za bezsensowne przepisywanie tych bazgrołów na nowo w domu więc musiałam ponownie nauczyć się pisać szybko i wyraźnie. Trening czyni mistrza, opanuję tą sztukę. To oszczędzanie czasu, którego w domu i tak nie mam za wiele. Dobra, nie oszukujmy się nie mam go wcale.
 Było deszczowo a więc każdy siedział na zajęciach jak na skazanie. Jesień moi mili. Ja jednak nie dam się jesiennej chandrze, przynajmniej spróbuję. Kiedy w przerwie każdy leciał do kawiarenki po kawę ja z bidonu sączyłam wodę z cytryną i miętą. Byłam jakby w innym świecie, fizycznie siedziałam na twardaku ale myślami byłam w domu i zastanawiałam się, ile czasu dziś zajmie mi czytanie kodeksu administracyjnego, kuźwa  w dodatku ze zrozumieniem.
Podobały mi się zajęcia, w których każdy mógł wykazać inwencję twórczą tworząc model własnego opakowania dowolnego produktu. Tutaj ważną rolą jest wybór koloru opakowania, Trzeba było od podstaw stworzyć opakowanie, przeznaczenie i wybrać określoną grupę odbiorców.
Zagadnienia teoretyczne dotyczące kampanii reklamowych rozbudziły mnie w końcu. Zdobyłam nawet plusa udzielając się niejako najbardziej w grupie. A potem było tylko odliczanie do końca zajęć i radość, kiedy oznajmiono nam, że niedziela jest wolna. Wykładowcę złapała grypa. Wolna niedziela - pisałam w smsiaku do Lubego. Na co w odpowiedzi dostałam - W takim razie żonka zrobi pyszny rosołek. A pewnie, że zrobię. I pójdę do kościółka i odwiedzimy rodzinkę i oglądniemy film...
Aż się zamyśliłam z wrażenia i kompletnie zgubiłam wątek, który omawialiśmy na zajęciach. - A pani co o tym sądzi? - poczułam rękę wykładowcy na swoim ramieniu, który akurat zmierzał z końca sali w kierunku tablicy. Taki miał zwyczaj, obserwować nas kiedy my go tylko słyszymy. - Jestem za! - rzuciłam bez namysłu i od razu tego pożałowałam. - Czyżby - z wrażenia aż złożył dłonie jak do modlitwy a reszta grupy aż zamilkła z wrażenia. Dopiero siedzący obok Tomek szepnął mi na ucho jakie było pytanie. Rozmawialiśmy o kampaniach reklamowych różnych firm i wykładowca rozdzielając tematy spytał, czy jest osoba, która zajęłaby się kampanią reklamową firmy, w której on pracuje... Jakoś musiałam wybrnąć z sytuacji... - Lubię wrocławskie metro - wycedziłam i zamrugałam szybko powiekami, kiedy na mnie spojrzał. Ale się wpierdzieliłaś dziewczyno - myślałam potem. porwałam się z motyką na słońce i obiecałam sobie nie wyciągać telefonu na zajęciach już nigdy. No dobra, dobrze wiem, że to nie przejdzie. Więc będę starała się mniej zamyślać. Na początku zajęć przecież opowiadał nam o swojej firmie. To wielka korporacja, jak mogłam się tak wkopać...
Koniec zajęć, jak dobrze. Do autobusu została mi jeszcze godzinka, więc wybrałam się do pobliskiej galerii.  Pomyślałam, że połączę przyjemne z pożytecznym i z kubkiem kawy przemierzałam galerię i robiłam notatki na dyktafonie. Dostałam go w prezencie od Gusi na urodziny i teraz wiem, że przyda mi się w nauce jak znalazł. Zatrzymałam się przy wystawie EMPIKu, ale chyba dlatego, że lubię książki i ciekawiło mnie co takiego na niej umieścili. Weszłam więc również do środka i zaczęłam obserwować zachowania klientów, przy jakich dziedzinach literatury jest ich najwięcej w sobotnie popołudnie. Spędziłam tam o wiele za dużo czasu mało nie spóźniając się na autobus. Nadal padało, lubię deszcz jest dobry dla alergików, ale nie w czasie gdy muszę biec na przystanek... W drodze do domu zostawiłam nagrania i puściłam w słuchawkach muzykę, rozmyślając co ja najlepszego zrobiłam, mało mi wrażeń to sobie jeszcze wycieczki do stolicy województwa zafundowałam.
Robiło się już szarawo na dworze a co dopiero będzie pod koniec miesiąca, kiedy przestawimy zegarki... Kiedy byłam już pod samym domem, zadzwonił telefon z obcym numerem na wyświetlaczu.
- Pani Fado? - Tak, przy telefonie. - Tutaj pan ZET, czy mógłbym zająć chwilę? - mój opiekun grupy, czego może chcieć, no tak moja gafa z kampanią reklamową jego firmy na pewno zrobiła na nim wrażenie. Może powie mi, że oczywiście mogę się wycofać - W czym mogę pomóc - powiedziałam niepewnym głosem- Czy mogłaby pani przyjechać jutro do szkoły? - usłyszałam - Ale nie mamy zajęć przecież. - zaskoczona odpowiedziałam - Tak wiem. Chodzi o pani projekt, ale to nie rozmowa na telefon, będę w szkole do południa, nalegam na spotkanie. Liczę na panią. Do widzenia. - i urwał połączenie... Nie powiem, żebym zareagowała jakoś specjalnie inaczej niż powinnam w tej sytuacji. - a o chuj mu chodzi...nie mógł mi powiedzieć tego przez telefon tylko koniecznie chce się spotkać - pomyślałam i  zupełnie w innym świecie weszłam do domu zastanawiając się co powinnam zrobić.

4. Rozdział trzeci.

Poniedziałek, 3 października
 Nie obyło się bez zakupu kalendarza, w którym muszę wszystko zapisywać, by zapamiętać. Tak dużo się dzieje. Sama tego chciałam. I to był mój wybór. Ostatnie kilka dni wzbudziły we mnie tak skrajne emocje, że nie da się tego opisać. Żeby się z tym oswoić potrzebowałam się konkretnie uwalić alkoholem, by zapomnieć co za rewolucję postanowiłam nam zaserwować na końcówkę roku. Nie, ja nie żałuję, żeby nie było. Obiecałam sobie, że to będzie pierwsze w toku rewolucji i ostatnie w tym roku picie soku z gumijagód. I słowa dotrzymam.
Wracając do weekendu:
Pierwsze zajęcia to były sprawy organizacyjne, poznanie grupy, Na szczęście nie jestem w niej najstarsza. Jest też kilka znajomych twarzy są i takie, które wywołują u mnie uśmiech numer pięć... Okazało się, że na TOR'rze jest całkiem fajna i jak się po niedługiej chwili okazało, mimo kilku wyjątków zgrana ekipa. Każdy kierunek ma swoją salę, gdzie będą odbywać się podstawowe zajęcia i to mi się spodobało. Nasza sala jest nie duża. Ma dwa okna i wiele gwoździ wbitych w ściany. Oczywiście wykorzystamy je wieszając co kto przyniesie jutro. Zrobi się domowo. To będzie coś jak nasz azyl. Grupa liczy dwadzieścia osób a opiekunem jest manager jednej z dolnośląskich firm, który dorabia sobie jako wykładowca między innymi marketingu. No jako kobieta muszę poświęcić mu kilka minut, bo jest na co zwrócić uwagę. Wysoki, krótko ostrzyżony blondyn z bródką modną w tym sezonie. Ma szczery uśmiech i dziwne oczy, niby na ciebie patrzą ale jakby błądziły w oddali. Głos ma donośny ale stanowczy. Nie starał się zrobić na nas wrażenia. Raczej chodziło mu o to, by nas bliżej poznać. Myślę, że będzie się nam dobrze współpracować, to znaczy się uczyć. Gość ma gadane i widać, że zależy mu na przekazaniu nam konkretnej wiedzy a nie tylko regułek do zapamiętania.
Może bolała mnie dupa po trzech godzinach siedzenia na twardym krzesełku, ale wyszłam z sali z uśmiechem i zadowolona z tego, że jestem tu gdzie jestem. Plan był ciężki, następne kilka tygodni pod rząd będę spędzać na zajęciach i ani myślę o wagarowaniu! Luby stwierdził, że będziemy się teraz mijać więc trzeba jakoś to organizacyjnie ustalić, Może uda nam się czasem wyjść na randkę do miasta albo pozostanie tylko przytulenie się w nocy, o ile nie będą to tygodnie jego nocnych zmian.
Na zajęciach jest trochę pisania, potrzeba też kupić nowe podręczniki i niestety ale zamienić moje ulubione kryminały i thrillery na coś bardziej w temacie reklamy. Czy ubolewam nad tym? Nie, jaram się na samą myśl, że mogę znowu zatracić się w tym. Obserwowanie reklam będzie teraz całkiem inne...  No ale po powrocie do domu też trzeba coś zrobić, w sobotę minęliśmy się w Lubym dosłownie w drzwiach - on wychodził do pracy na popołudnie. ' Jak było? Obiad na gazówce, tylko wywieś pranie bo się za niedługo skończy, zadzwonię na przerwie' W niedzielę, gdy wróciłam  oboje stwierdziliśmy, że przyda się zakup notebooka dla mnie, bo na jednym to nie robota. Więc wybraliśmy się do sklepu i mam swojego nowego, małego pisacza. Kiedy już minął mi stres związany z pierwszymi zajęciami, zaczął się ten do pierwszego dnia pracy. Ludzie świata ja się chyba zastrzelę. I schudnę ha! Z tego stresu! Ale to minie wiem.
Idąc do pracy powtarzałam sobie w myślach- uśmiech - uśmiech - i tak przetrwałam pierwszych kilka godzin z bananem na gębie. Potem mina mi zrzedła znacznie. Ale wrócę do pierwszej godziny, więc dostałam swoje biurko i wygodne obrotowe krzesło - nie to co ten twardak na zajęciach - i dokumenty do sprawdzania, uzupełniania! Strasznie to było fajne, gdyby nie fakt, że co jakiś czas musiałam zostawiać robotę, by coś przynieść, skserować i tak dalej. A więc normalka na stażu - przynieś, wynieś, pozamiataj. Kiedy robiłam kawę w socjalu, dowiedziałam się, że mnie tutaj nie lubią. Kuźwa - jestem tu kilka godzin i już komuś za skórę zalazłam? Fado, jesteś mistrzynią. Ale do rzeczy, okazało się, że wygryzłam jakąś pannę, która liczyła na dalszy etat. Cóż, sorry. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale tak pięknie odpowiedziałam tym dziewczynom siarczystą ripostą, że szybciej zrobiły sobie te cztery kawy niż ja jedną. Mimo wszystko mina mi zrzędła i było tak aż do momentu wyjścia z pracy, kiedy zobaczyłam przed drzwiami Mag.  - Niespodzianka! krzyczała a ja z radości aż podskoczyłam. Napisałam jej wcześniej smsiaka z sytuacją na pokładzie - a ona razem z bąblem postanowiła mnie odebrać z roboty. To było bardzo miłe i nigdy jej nie zapomnę.
To było by na tyle z pierwszych dni rewolucji. Oczy mi pulsują od patrzenia w ekran. Zaraz zrobię kolację, zaplanujemy wspólnie z Lubym jutrzejszy dzień i oddamy się w objęcia morfeusza, no może wcześniej w swoje ale o tym nie zamierzam pisać. To były ciężkie ale podniecające trzy dni nowego życia Fado.
Ciał.

sobota, 24 września 2016

3. Rozdział drugi.

Piątek, 30 września
Może do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć? Może pewnymi rzeczami można się zwyczajnie znudzić? Wstaję, sprzątanie, pranie, gotowanie, zakupy, leżenie plackiem na kanapie i tak cholera jasna w kółko! - Ale co? Chciałaś to masz! Tak. Mam to na własne życzenie, mogłam powalczyć o siebie już kilka lat temu! Ale, ale! Dobrego złego początki. Podniosłam się. Dosłownie i w przenośni kiedy jakiś, jakby to ująć dosadnie - pieprzony kierowca rajdowy w centrum miasta wrzucił sobie mnie na maskę swojego autka na przejściu dla pieszych! I to prawda, że w takich chwilach życie staje człowiekowi przed oczami - ja się nawet żegnałam w myślach z wszystkimi.
Tyle razy ciocia mówiła, poczekaj sekundę dłużej i upewnij się, że możesz przejść bezpiecznie. Jeden gość się zatrzymał a drugi miał to w dupie. Śpieszyło mu się i mnie też się śpieszyło - tyle, że mnie to zgubiło! Konsekwencje? Złamana noga, lekkie wstrząśnienie mózgu i ponad dziesięć dni w szpitalu. Tak przerażonego Lubego nie widziałam nigdy, no dobra widziałam kiedyś w nocy, kiedy jechała karetka na sygnale a On zerwał się ze snu - podbiegł do okna i krzyczał FADO!! W końcu mamy tylko siebie i jak jedno skończy żywot to świat drugiego legnie w gruzach. Ale zanim tam na górze świeczka nad zgaśnie to chyba jeszcze troszkę zdążymy z tej naszej rewolucji życiowej skorzystać.
Wracając, tam w szpitalu jak leżałam plackiem to chcąc nie chcąc przyszła mi ta rewolucja do głowy. Urząd pracy zaproponował staż, - BIORĘ! cokolwiek by to było, no dobra cokolwiek zgodnego z moimi przeciwwskazaniami  zdrowotnymi. Potem był wykonany telefon do szkoły, CHCĘ BYĆ TECHNIKIEM! I jakoś to wszystko poszło. Kurde znaczy się, jakoś to wszystko pójdzie dopiero, bo jutro pierwszy dzień szkoły a za trzy dni pierwszy dzień stażu...

2. Rozdział pierwszy.

Kim oni są, żeby mówić mi co mam robić ze swoim życiem! Specjaliści w dziedzinie życia - nie swojego... Wystarczająco długo zbierałam w sobie siły, by w końcu ruszyć z miejsca. Nie będę słuchać waszych mądrości, nie tym razem! Co z tego, że mam trzydzieści lat do tego kilkuletni staż małżeński bez potomstwa i chcę podwyższyć swoje i tak niskie wykształcenie. Marzenia są po to, by je spełniać i nie ma przedziału czasowego na ich realizację, prawda? Wystarczy tylko jedna osoba, która stoi za tobą murem i cię wspiera i już człowiek jest gotowy by walczyć o marzenia. Jeśli mam zielone światło od Lubego, to staję na starcie w październiku i czekam na wystrzał umożliwiający walkę o zwycięstwo - a nie będzie to tylko bieg o marchewkę.
Zaczynam z grubej rury, ale od najważniejszych rzeczy. Dotychczasowe życie chujowej gospodyni domowej zamieniam na ośmiogodzinną pracę w tygodniu i zajęcia w szkole na weekendy. Skaczę pod sufit z radości na samą myśl i równocześnie skręca mi kiszki z niepewności. Dokonamy rewolucji w naszym życiu, ale zacznie się w końcu coś dziać. Przestanę być płaczliwą, wiecznie niezadowoloną z życia babą, z którą własny mąż przestaje rozmawiać. Dość tego. Nie chcę tak. Co się zatem stało, że postanowiłam tak diametralnie zaryzykować?! Bo, że jest to ryzyko i wyzwanie to chyba nikogo przekonywać nie muszę.

piątek, 23 września 2016